niając głos, by udać lepiej mówiących, ciągnął dalej: — „Pewnie pijany! Weźcie go do kozy!“ „Nie pijany, wielmożny panie, a musi być, z głodu! — mówi ten, co Morę dźwigał — wódki nie czuć!“ „No, to wnieście go tutaj“, Wnieśli Morę do policyi, posłali po doktora, a gdy ten przyszedł, to mu dali jeść. Wytężył się Mora, wstał; poznał go wtedy naczelnik i pyta: „Czegożeś ty nie powiedział?“ „Nie śmiałem“. Kazał go prowadzić do siebie, do kuchni, napoić, nakarmić i mąkę obiecał wydać na swoje ryzyko, bez gubernatorskiego pozwolenia. Tejże nocy wydali, uprosił Mora: reny głodne, pokarmu w pobliżu niema, zdechną. Ulitował się naczelnik, czy też może przeląkł, dość że rozkazał natychmiast wydać. Ze świecami do magazynu chodzili.
— Oj! przeląkł się, przeląkł. Bo nie ustawa, żeby człowiek pode drzwiami z głodu umierał, a i cesarz pewnie za to nie pochwali! — rzekł gospodarz, drapiąc się po grzbiecie. — A wiele też dał?
— Dziesięć pudów, po dziesięć rubli pud. Jesienią, powiadają, trzeba będzie płacić, więc nasi bogacze, jak to usłyszeli, zagrabili prawie wszystko. Dziesięć pudów po dziesięć rubli pud, toż to kiesa[1], powiadają, skąd wy weźmiecie tyle pieniędzy? My będziemy zmuszeni płacić, więc nasza mąka!
— A jakże! Jeżeli ich posłuchać, to wszystko, wychodzi, wkrótce ich będzie: i ryba, i woda, i ziemia i las. Jeszcze czego! A cóż gromada?
— Gromada? niby nie wiesz: milczy, jak zawsze. Ozwał się tam ktoś, że u każdego jedna tylko gęba, ale szanowni napadli na niego, że sam rad nie był. „Kto największe podatki płaci, krzyczą, kto największy dochód czyni skarbowi? My! O nas więc.
- ↑ Kiesa — suma pieniędzy od 80 do 120 rub.