Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/40

Ta strona została przepisana.

o mało nie nadeptał. Spłoszył i rozleciały się po lesie, jak kuropatwy. A cośmy potem mieli kłopotu z łapaniem! czyste skaranie i gadać nie warto! Noc, co chwila zaczepiasz o gałęzie, łamiesz je, tylko więcej straszysz zwierzęta! Gdyby nie ten twój biały ulubieniec, Lelijo, pewnikiem wrócilibyśmy nad ranem. Ale, ale, jutro ty, albo Niuster pójdziecie do lasu, bośmy tam zostawili łyże, wlec było niepodobna, gęstwina!
— A jakżeście to „bielaka“ złapali? — spytała dziewczyna.
— Tak jak ty, — po tungusku! — zawołał zdala głosem donośnym i krzykliwym, jak głos wrony, drugi jeździec, zwany Foką z powodu małego wzrotu, grubego ciała i niezgrabnych ruchów.
Wszyscy dobrze wiedzieli, w jaki to nieprzyzwoity sposób łapią Tunguzi rozhukane reny i roześmieli się, zadowoleni z zuchwałego żartu; a Lelija, słuchająca opowiadania Dżjanhi, wsparta na grzbiecie faworyta-rogacza, zmieszana, schowała w miękką sierść zwierza zarumienioną, figlarną twarzyczkę.
— No, no! dość zęby szczerzyć! Pójdźmy łapać — surowo napomniał Andrzej, kiwając na Dżjanhę, aby się śpieszył; sam, nie czekając, poniósł pęk uździenic i rzemieni w głąb ogrodzenia, gdzie reny chodziły niespokojnie, jakby coś przeczuwały.
Tymczasem Dźjanha koniec odwiązanego rzemienia przeciągnął przez kółko, umieszczone na przeciwnym jego końcu, poczem metodycznie zaczął zwój za zwojem zbierać do ręki ogromny, w ten sposób utworzony stryczek. Skończywszy, pękiem potrząsł silnie, żeby się pierścienie ułożyły na właściwem miejscu, prawą rękę wydobył z rękawicy i przełożył do niej cały zwój arkanu, bacząc, by kościane kółko koniecznie przypadło na sam środek dłoni, lewą ręką