Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/41

Ta strona została przepisana.

schwycił wiszącą resztę rzemienia, a spojrzawszy uważnie na kręcące się przed nim zwierzęta, podbiegł ku nim pędem i w ostatnim ogromnym skoku, pochylony w tył i nie tykając prawie ziemi stopami, machnął pękiem nad głową, okręcił go i cisnął silnie przed siebie. Rzemień z lekkim świstem rozwinął się w duży, kolisty wieniec i padł z góry na rogi wybranego rena, a jednocześnie Dżjanha stanął na nogach.
— Zuch! Aj-da! Zuch! — krzyknął Tunguz, poruszony widokiem dawno niewidzianych, a miłych sercu scen.
Złapany zwierz skakał, wlókł za sobą chłopaka, ale ten przycisnął rzemień do kolan, przysiadł, śnieg orał, aż się oparł i zwierza zahamował. Obecni poskoczyli mu na pomoc, renowi nałożyli na pysk uździenicę i uprowadzili ze stada. W ten sposób pojmano wszystkie reny, choć wystraszone rzucały się na płoty jak wściekłe; pozostał tylko jeden rogacz, duży, rudy i najdzikszy; gdy go w kąt zaparto, nie widząc innego wyjścia, rozjuszony wspiął się nagle i z miejsca podwinąwszy pod siebie zgrabnie przednie nogi, ogromnym rozpaczliwym skokiem przesadził wysokie ogrodzenie.
— Łapaj! trzymaj! — rozległo się ze wszech stron; ale zbieg podniecony okrzykami, z zadartą głową, zarzuconymi na plecy rogami, z szybkością strzały pomknął w otwarte pole.
— Niuster! siadaj! Gdzieżeś ty się zapodział? — krzyczał Andrzej na starszego syna. — Lelijo, i ty też! siadajcie, biegnijcie, odciąć od lasu! A chyżo!
Chłopak i dziewczyna nie dali sobie tego dwa razy powtarzać; w mgnieniu oka dopadli renów i pogonili za uciekającym. Gonitwa nie trwała długo, gdyż zbieg od tajgi odparty, zatoczył duże na łące półkole