— On ci nie kupi, on... ukradnie! — zaskrzeczał nagle dość głośno Foka.
— Spać! — krzyknął Andrzej — dosyć zbytków.
W ciszy, która zapanowała na chwilę, Ujbanczyk zasnął, powaliwszy się na ławę, ale wkrótce obudziło go wołanie i silne w bok szturchnięcie:
— Cóż ty, widzę, śpisz sobie? Wstawaj, wstawaj! — szeptał Andrzej, silnie go za ramię targając.
Ujbanczyk powstał, zataczając się, przeszedł za Andrzejem na żeńską izby połowę, gdzie przed łożem gospodarstwa stał mały stoliczek, oświecony cienką woskową świeczką, przyklejoną do jego krawędzi, widocznie wziętą z przed obrazów; na stole leżał arkusz papieru, pióro i stała buteleczka atramentu.
— Pisz! — rzekł Andrzej poważnie, siadając obok niego; zniżywszy głos, zaczął mu wyłuszczać co i jak powinien napisać. Ujbanczyk pilnie go słuchał, ze zdziwieniem, z przykrością, bo nadzieja snu coraz dalej go odbiegała.
— Ależ to nieprawda! — krzyknął wreszcie stłumionym głosem — jakże ja mogę to napisać?
— Głupiś! Nie twoja w tem głowa, co pisać. Pisarz jesteś, więc pisz, co gromada kazali. Co ty rozumiesz: dziś on taki, a jutro owaki. Widziałem ja ich niemało. Siedzi i myśli, a o czem myśli, kto go wie? Przybysz, cudzoziemiec, kto go przeniknie? Może ty? — zakończył szydersko. — Pisz, jakem ci powiedział.
Ujbanczyk podrapał się w głowę, pomyślał, kazał sobie wszystko jeszcze raz powtórzyć, poczem umoczył pióro, pochylił kędzierzawą czuprynę i, zwracając twarz, to jednym, to drugim bokiem do papieru, zaczął pisać. Litery kreślił starannie jedna za
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/46
Ta strona została przepisana.