Rosyanin powstał.
— Rubla? Źleś trafił. Nie mam ani grosza.
— My oddamy... Dobędziem!... aby tylko te raz... niedostatek niepohamowany... Ja jestem uczciwy człowiek, nie jak inni, oddam!
— Ależ doprawdy nie mam.
— Choć osiemdziesiąt kopiejek!
Rosyanin roześmiał się niecierpliwie.
— Choć pięćdziesiąt kopiejek! — nastawał Jakuto — Jabym kupił herbaty, a to wracać do domu tak z pustemi, z zupełnie pustemi rękoma... jakoś nie dobrze, nie można. Oni czekają!
— Nie mam.
— Pożycz! tobie powierzą, a nam nikt. Tu miasto, tu nas nikt nie zna. A ja oddam, jak tylko znajdę, przedewszystkiem tobie! Nie wierzysz mi?
— Sam napożyczałem już wszędzie, gdzie było można odrzekł z goryczą — i mnie również nie powierzą. Lepiej pójdę, poproszę naczelnika, by kazał wydać ci mąkę.
— Nie trzeba! — zawolał z przestrachem Ujbanczyk. — My się skarżyć nie możemy, myśmy ludzie niewolni. Niech Andrzej sam, jeżeli zechce, a my jechać musimy... reny! — i kłaniając się nizko, cofał się ku wyjściu. Już się zwrócił ku drzwiom, już je uchylił, gdy znowu zawołał go gospodarz:
— Ujbanczyk! nie gniewaj się, przyjacielu! Bóg świadkiem nie mam! Weź choć to — dodał, podając mu pozostałe pół bochenka oraz ułamek herbacianej cegiełki.
Jakut spojrzał nań z wdzięcznością, wziął datek, chwilę się zawahał, zrozumiawszy, że dają ostatki, wreszcie, nie dziękując, wyszedł w milczeniu.
— Nie dał? — zapytał przeciągle Dżjanha, za-
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/61
Ta strona została przepisana.