był właśnie filiżankę do góry dnem przewrócił na znak, że pić nie będzie i wstał od stołu. — W brzuchu pusto, aż burczy, ale moje uszanowanie — dodał chwacko, szurgnąwszy swemi grubemi nogami.
— Wielmożny panie, a jeżeli: „bu kurduk oł kurduk — chłyptaj burduk[1] będziesz syty i obity? Co? — zaskrzeczał Foka, stając przed nim wyciągnięty, jak struna, z ręką po żołniersku u skroni.
— Prawdziwy Kozak! Patrzcie, jaki napuszony! — parsknęły dziewczęta.
— A tamten, a tamten! to pewnie sam naczelnik!
— To, to, durnie! — odrzekł z dumą Dżjanha. — A cicho, bo ze mną sprawa krótka!
— Krótka, a u mnie wielmożny panie, sprawa długa! — kraknął Foka, nie zmieniając postawy.
Tymczasem jedna z dziewcząt, spostrzegłszy, że już sprzątnięto ze stołu naczynia i w kąt schowano, podkradła się z tyłu do swywolnika i pchnęła go znienacka, a tak gwałtownie, że naczelnik i podwładny potoczyli się, zawadzili nogami o nizki komin i runęli na ziemię. Dżjanha, daremnie szukający w powietrzu oparcia, niezręcznym ruchem ręki zrzucił głownię na ziemię. Dym, kurz, iskry napełniły wnętrze izby; poszkodowani, zerwawszy się, poczęli szukać sprawczyni złego; ale dziewczęta, skupiwszy się w kącie, wystawiwszy naprzód ręce i kolana, gotowe już były do obrony.
— Ogień! ogień poprawcie! Jeszcze dom zapalicie — krzyczały żałośnie.
— A jakże! gadajcie! Idźcie same! — wołał
- ↑ Puste dźwięki, przez które Jakuci, żartując, naśladują, że mówią po rosyjsku.