Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— To-to! A to ja wiele gadać nie lubię: wezmę czapkę, złapię reny i tyleś mnie widziała! Albo wiesz co, Lelijo, nabrójmy lepiej tyle, że byk nie uciągnie!
Chciały mu coś na to odrzec rozśmieszone dziewczęta, ale nagle rozległ się głuchy, przeciągły łoskot, chatka zadrżała, jakby potężną pięścią trzaśnięta po dachu. Jakutki przysiadły, jak spłoszone kuropatwy, pobledli Jakuci zwrócili się dość mężnie ku drzwiom. Foka skoczył do ognia i, schwyciwszy głownię gorejącą, rzucił ją pod próg. Wystraszone, szeroko rozwarte ich oczy długo wpatrywały się z natężeniem w migający poza kłębami dymu blat drzwi, nieruchomy, ale mogący otworzyć się lada chwila i wpuścić coś strasznego. Nawet śmiały Dżjanha powstrzymał oddech, nawet uczony Ujbanczyk podniósł się z miejsca, ale trzask już się nie powtórzył.
— Niedarmo powiadają — zaczął Foka — że w tym domu...
— Psyt! Milcz! Czy można? — zakrzyczały dziewczęta.
Wszczęły się opowiadania o strachach, czarach, różnych dziwnych wypadkach, jakie przytrafiają się ludziom w stepach, borach, a szczególniej na tundrze i nad morzem, o okropnej „babuli-ospie“, o ludziach z wilczymi kłami i śpiewających rybach. Dżjanha, bywalec, posiadał ich zapas niemały.
— Bajkę-byś opowiedział, czy co? A tylko straszną — prosiły dziewczęta, ścieląc łóżka.
Chłopak kiwnął głową, rozebrał się, legł na posłaniu, podparł ręką głowę i po chwili namysłu przeciągle zanucił:

Ode wschodu powiał lekki wiatr,
Cicho, głucho pomrukuje grom,