Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/75

Ta strona została przepisana.

licę, a gwiazdy rojem wysypały się na niebo, kiedy dotarli nareszcie do przeciwnego brzegu ogromnego jeziora; odszukawszy na stokach wzgórka miejsce, dogodne na obozowisko, natychmiast zdjęli łyże i poczęli kopać niemi jamę w głębokiej zaspie śnieżnej. Dotarłszy do gruntu, wyrównali cokolwiek dno oraz boki dołu, poprawili wał, jaki utworzył się z wyrzuconych grud śniegu; poczem Foka z Niusterem poszli po modrzewiowe dla podściółki gałązki, Ujbanczyk jął rąbać wyschły na korzeniu pniak, który odnalazł w pobliżu, a Dżjanha postrugał na cienkie wióreczki suchutką, dobytą z worka trzaskę i krzesał ognia. Po chwili czerwony płomień oświecił fantastycznie białe wnętrze jamy i uwijających się w niej ludzi; przyniesiono z narty worki z zapasami żywności, naczynia, pościel; w kopcącym smolistym dymie, nisko na drążku zawisł kociołek i czajnik, pełen białego śniegu, a ludzie w oczekiwaniu wieczerzy siedli półkolem ua zasłanych niedźwiedziemi i reniferowemi skórami gałązkach.
— Co to jutro będzie? Ach, gdyby ta noc już minęła, gdyby to był poranek! — szepnął Foka spoglądając w górę na niebo migocące po przez nagie konary drzew nad ich niemającą dachu śniegową chałupką.
— Poranek?... Prędkiś!... A spać?...
— A jutro, cóż ma być?
— Nic nie będzie, niebo się nie obali.
— Czy dobędziem co, czy nie?
— Któż to wie, niedobrze zgdywać!
— Ja bo się stęskniłem za mięsem, dawnom go nie jadł.
— Niby to tak: złapał i zaraz zjadł. Nie prędko go spróbujemy.
— Teraz mięso „dzikusa“ nie smaczne: chude