którymi chylił się Dźjanha; myśląc, że się ich przywódca omylił, chcieli już podejść bliżej, gdy tuż obok rozległo się przeciągłe, podobne do westchnienia sapnięcie; zakołysały się gałązki, sypiąc śniegiem i ciemny grzbiet zwierza podniósł się z nocnego pod krzakiem legowiska. Dżjanha, metodycznie, nie zmieniając postawy, sięgnął ręką za siebie i dobył z sajdaka strzałę. Ale strzelać było niepodobieństwem, gdyż gęsta i wysoka ściana chrustu wznosiła się pomiędzy myśliwym a zdobyczą; próbować odejść, było to wystawić się na widok; pozostawało więc czekać, trzymając łuk w pogotowiu, czy zwierz, żerując, nie wystawi się na strzał któregokolwiek z ukrytych w krzakach łuczników. Tak też zrobili. Stali, nie ruszając się wcale, a zwierz tymczasem ze wzrastającym apetytem szczypał mech, wygrzebując go racicami z pod śniegu. Nareszcie Foka, znużony, spróbował zmienić postawę i śnieg, silniej naciśnięty zaskrzypiał mu z lekka pod łyżą. Rogal drgnął, nastawił uszy, podniósł łeb i dużemi, płomiennemi oczyma jął niespokojnie szukać w zaroślach przyczyny szelestu. I nagle wzrok jego spotkał się może po raz pierwszy, z drapieżnem, utkwionem weń spojrzeniem czających się za krzakami ludzi. „Dzikus“, ogarnięty niezmiernem zdumieniem i trwogą, stanął nieruchomy. Skorzystał z tego Dżjanha, z szybkością błyskawicy łuk napiął i puścił strzałę w ten widniejący o kroków kilka łeb rosochaty. Ale cel zniknął prędzej, nim strzała do niego dobiegła. Pocisk, przebiwszy próżnię, utkwił w pniu drzewa z gniewnem, jak osa, brzęknięciem.
— Rusza]! Haj-da!
— Gdzie? Jak? Co mam robić? — wrzeszczał Foka, przedzierając się przez gąszcz, chrusty, usiłując dopędzić towarzyszów, którzy to chyłkiem, to
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/81
Ta strona została przepisana.