Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/83

Ta strona została przepisana.

taczał półkole, więc dla skrócenia drogi rzucił się na przełaj, ale nim doścignął myśliwych, ci zawrócili kilkakroć i zniknęli w przeciwległych zaroślach. Znowu chłopak ujrzał się sam na krawędzi jaskrawej, mlecznej wstęgi świeżo stratowanego śniegu, wijącej się wdzięcznie ale bez końca. Zmuszony pilnować się jej, aby w lesie nie zabłądzić, wlókł się osłabły, zniechęcony, coraz bardziej zwalniając kroku, aż z dreszczem dzikiej radości dojrzał na śniegu rubinowe krople krwi, a nieco dalej tkwiącą w ziemi strzałę. Widok ten zwrócił mu siły i ochotę, więc zabrał strzałę i raźno puścił się naprzód, a gdy wydostawszy się z lasu, zobaczył w dali sunące po równinie już nie dwa, ale trzy cienie, z wesołym okrzykiem popędził ku nim.
Z zarzuconemi na plecy rogami, ciężko skacząc i zapadając się co chwila, uciekał ścigany renifer; zataczał koło z widocznym zamiarem wydostania się na już przebieżoną ścieżynę. Ale przeszkadzali mu w tem sunący z obu stron bracia, strasząc go i najeżdżając. Tymczasem Foka rączy i podniecony nadbiegał z gotowym łukiem i strzałami w ręku i byłby może położył zwierza, gdyby ten, natrafiwszy przypadkiem na silniej zmarzniętą płaszczyznę, nie był pomknął z chyżością błyskawicy i znikł nagle z przed oczu myśliwych. Trzask łamiących się zarośli objaśnił, gdzie im się podział. Pośpieszyli więc w tym kierunku, pełni obawy, że zwierz wydobędzie się na swe poprzednie ślady, a biegając dokoła, zostanie dla nich stracony. Ale ren zapadł się znowu — skakał, zrywał się, rzucał po lesie jak szalony, zaczepiając o gałęzie i sęki, zrzucając z nich całe obłoki śnierzystej kurzawy. Doścignęli go bez trudu. Foka roznamiętniony, szczęśliwy, z całych sił dotrzymy-