dość głośno. Niuster na palcach zbliżył się do przepierzenia i przyłożył oko do szpary.
— Bródka, włosy złote, usta rumiane, jak dojrzałe borówki, na policzkach igra krew — wyliczał, przyglądając się podnoszącemu się z pościeli cudzoziemcowi. — Mamo, doprawdy, on piękniejszy od tego starego, co był u nas niedawno, choć, jak i tamten, ma duży, ostry nos i blade oczy.
— Ładniejszy! dużo ładniejszy! — chórem powtórzyło młodsze rodzeństwo, także przez szpary przyglądając się nieznajomemu.
— I zupełne dziecko, a tylko bródka, jak u starego już dziada.
— A jakże... a tylko bródka, ale nie biała i straszna, jak u tamtego, a maluchna, jak ogonek u reniego koźlęcia.
— Pakunków przywiózł z sobą moc; a wszytka ciężkie. Musi być, doprawdy, bogaty — dodała niechętnie Andrzejowa. — Cóż, synu, bardzo zziębłeś nocując w polu? Opowiadajże!
— A jaki biały, jak kobieta, i śpi w koszuli, jak kupiec — ciągnął Niuster, nie odrywając oczu od szpary.
— A jakże!... śpi w koszuli, jak kupiec... a gdy wstanie, nakłada na nos drugie oczy także niebieskie, które na noc chowa do pudełka... Zobaczysz... — szczebiotały dzieci.
— To są nie oczy, ale „oczky“ — poprawił je tarszy brat pompatycznie. — A już ja to widzę — wielki musi on być pan.
— Przecie nie mały!... — zgodził się drobiazg.
Śledztwo zostało przerwane otwarciem się drzwi ukazaniem w nich Andrzeja, który wziąwszy rzemienie, wyszedł był z izby przed chwilą, a teraz przy pomocy Lelii i Simaksin ciągnął zamarzłego rena.
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/90
Ta strona została przepisana.