Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Dzieci rzuciły się pomagać ojcu, wskutek czego nie widziały dalszego ciągu niezmiernie ciekawej dla nich sprawy odziewania się cudzoziemca. Gdy ten w perkalowej koszuli „po pańsku“ zasuniętej w czarne sukienne spodnie i w długich za kolana „kupieckich“ butach ukazał się u słupa, kończącego przepierzenie, jak topola rosły i wysmukły, to zebrane tam kobiety i dzieci aż zacmokały, kiwając głowami:
— Fiu! fiu! Och, Sie!
A gdy spojrzawszy mimochodem na leżącego przed kominem rena, zwrócił się do nich ze zrozumiałym giestem, naśladując mycie, wraz zawołali:
— Wody!
— Lelija, wody!... — spokojnie rozkazał Andrzej.
— W miednicy? — spytała dziewczyna, obrzucając cudzoziemca ciekawem, nieco drwiącem spojrzeniem.
— Rozumie się, Z brzękiem srebrnych ozdób, jak iskra błysła, przesunęła się mimo niego i po chwili postawiła na małym stołeczku na środku izby niedużą, miedzianą miedniczkę, podobną do spluwaczki, pełną zimnej wody. Cudzoziemiec zawinął rękawy koszuli, a dziewczyna, schowawszy się pospiesznie za przepierzenie, patrzyła stamtąd z innymi, co dalej będzie.
— Och! och!... Ciężko mu będzie z nami Jakutami... — westchnęła Andrzejowa, spoglądając na białe, delikatne ręce myjącego się.
— A po jakucku umie? — spytał Niuster.
— Ale gdzie tam... Głuchy i niemy, jak słup lodu... Kiedy trzeba rozmówić się, czyste skaranie. Mówisz do niego — a on wytrzeszczy oczy i ni! ni! Słup lodu — powiedziano! A kiedyż Ujbanczyk przyjedzie? Trzebaby się dowiedzieć, czy się czasem