Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/101

Ta strona została przepisana.

co rok dawał za nią tysiąc jeleni więcej, lecz Jakut odmawiał. Nie do niższych, ale do wyższych iść nam trzeha — mówił — córkę oddam Jakutowi alho „nuczy!“ Włóczył się więc myśliwiec ze swemi niezliczonemi stadami po sąsiednich górach — ciągnęła monotonnym głosem Upacza.
Kostia wpadł do izby i podszedł wprost do zdyszanej Keremes, siedzącej obok żebraczki.
— Nic z tego!
Popchnął ją na wznak i pięścią zatkał usta, aby nie krzyczała.
— Kiedy jelenie wyjadły wszystko pożywienie w tajdze, wypiły wszystką wodę w strumieniach... — mruczała ślepa — wówczas znikł Tunguz z okolicy, a z nim razem i jakucka dziewczyna zniknęła z jurty w burzliwą noc jesienną, gdy wyszła popatrzeć, na kogo psy zaszczekały.
Upacza zamilkła, przysłuchując się ze zdziwieniem płaczowi młodej swej gospodyni.
— Żałujesz jej?!
Płacząca nie odpowiadała.
Tej jeszcze nocy wyznała wszystko mężowi.
Chabdżij szalał. Ryczał, kopał i bił bez litości blado w ciemnościach migające ciało żony, która prosiła tylko, aby bił cicho, gdyż usłyszą... a sama kąsała do krwi wargi, by wstrzymać łkanie. Wreszcie dziki się opamiętał i schwyciwszy się za głowę upadł, jak dziecko, na łono pobitej.
Od owego dnia nie opuszczał jej ani na chwilę,