Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Lecz widząc dokoła nieufne tylko lub mściwe spojrzenia, sam tracił dobry humor. Cieszyła go wtedy ruina Chabdżija, jego boleść, radował strach i cierpienia Keremes; stawał się wybrednym w jadle, tak że w końcu Jakut był zmuszony zabić dla niego krowę, gdyż jego sieci i potrzaski nie dostarczały już zwierzyny.
A na świecie tymczasem jaśniało słońce, pachniały lasy, falowały jeziora, gasły i zapalały się w jednym pocałunku złączone zorze świtu i zachodu, ale dla nich było chmurno i posępnie. Siedzieli w dusznej i ciemnej izbie, śledząc i jątrząc się wzajemnie.
Znudzony Kostia parę razy wyszedł wprawdzie na przechadzkę, lecz znalazłszy się w gęstwinie lasu, uczuwał jakiś niepokój, ogarniał go strach nieokreślony, paniczny. Milczenie boru mówiło mu okropności. Widział porzucone wśród pni i liści trupy takich jak on „przybłędów“ z rozpłataną głową lub kulą w sercu. Cóż! Czyż on nie jest sam? Kto go lubi? kto go kocha? Kto ujmie się za nim!?... Zginął bez śladu!...
I zdawało mu się, że widzi wśród zarośli przyczajoną postać z bronią w ręku!...
— Co oni tam robią!...
Wracał więc szybko do domu podejrzliwy, gniewny; zmuszał Jakuta do próbowania podanego sobie jedzenia.
Ów strach nawiedzał go coraz częściej. Niekiedy budził się w nocy i leżał nadsłuchując, co się