W głębi ciemnej jurty jakuckiej, na nizkiej drewnianej ławie, pod ścianą, naprzeciw ognia leżała chora kobieta. Zajmowała najlepszy kącik w izbie, najsuchszy i najjaśniejszy, gdzie zwykle sypiają gospodarze domu. Otaczano ją taką troskliwością, na jaką tylko stać było mieszkańców jurty; zimne ściany nad jej pościelą zasłonięto białem futrem zajęczem, a samo posłanie ułożono niezwykle wysoko i miękko.
Ogień tlił się na kominku. Na tle brudno-rdzawego zmroku izby jasno odcinało się tylko białe łoże chorej i biała jej postać. W cieniu, na uboczu, głowę i ręce wysunąwszy na światło, siedziała na pieńku Jakutka i szyła obuwie. Miarowo szeleściły żylne nici, przeciągane przez skórę. Chora oddychała ciężko i głośno. W kącie, jak amor gołe, jakuckie pachole bawiło się z pięcioletnią dziewczynką po europejsku ubraną. Dzieci budowały coś z patyczków i rozmawiały przyciszonym głosem.
— Gospodyni... gos-po-siu!... — z trudnością przemówiła chora.