Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/161

Ta strona została przepisana.

Dziewczynka podniosła się, otrzepując sukienkę.
— Tu jestem, mamusiu.
Pobiegła do matki i położyła kędzierzawą główkę na jej poduszce. Mały Jakut wstał także i poszedł za nią; oparł się o krawędź pościeli i jął skubać koronkowe obszycie poszewek.
— Boli, mamusiu? bardzo boli?... — pytała dziewczynka, wpatrując się w twarz matki.
— Niema tatusia!... nie przyjeżdża... — skarżyła się chora.
Skrzypnęły drzwi; na progu ukazała się Jakutka.
— Musi być oni... Nikt inny być nie może... Dwóch jedzie!... — krzyknęła radośnie — swegom poznała... Jeszcze daleko: z tamtej strony jeziora! Chora poruszyła się gwałtownie i szeroko rozwarła duże, gorączkowo błyszczące oczy. Jakutka pojęła, że jej nie rozumieją i ruchami zaczęła objaśniać, pokazując na dłoni, jak stąpają konie.
— Jeden — mój chłop, dwa — twój chłop — powiedziała po rosyjsku.
— Jadą!... nareszcie!... Gosposiu, zabierz ot to... prędzej! — zawołała chora, pokazując rozrzucone rzeczy. Wzruszona podniosła się na posłaniu.
— Uczesz mię... Zosiu, daj grzebień... Umyj dziecko...
W jurcie zapanował ruch. Ale podróżni byli jeszcze daleko, więc kobiety zdążyły wszystko załatwić, nim oni przyjechali. Chora uczesana, w czystym białym kaftaniku czekała długo i już ją siły