— Nie bój się... То nic... Będę zdrową... zobaczysz... Byłoby zbyt okrutnie... Będę zdrowa... wówczas, Olesiu, wszystko pójdzie, jak z płatka... Pisałeś, że masz domek... Czy i ogród?... Siadaj, opowiedz!... Domek, czy jurta?... Czy duży?... Czy tylko jeden pokój?... Może trzeba będzie przerabiać?... A czy masz obórkę?... krowę trzymasz?... Zobaczysz, jak ja prędko wyzdrowieję na świeżem powietrzu i mleku... Moje cierpienia w znacznej mierze spowodane są zgryzotą i niepokojem... Wszak byłam silna, pamiętasz, i taka zdrowa!... O Boże!... za co mię karzesz!...
Znów kaszleć zaczęła. Aleksander ostrożnie podniósł ją i podtrzymywał. Tym razem atak był jeszcze silniejszy i trwał dłużej. Na końcu z flegmą buchnęła krew.
— Ratuj!... doktora... — jęczała chora, wpatrując się w męża gasnącym wzrokiem.
On milczał posępnie. Do miasta było trzy dni drogi. Żaden lekarz nie zgodziłby się jechać tak daleko na prywatne wezwanie.
— Albo wieź mię do siebie!...
Nie odpowiedział także. Było to również niepodobieństwem.
Jechać trzeba było przeszło 100 wiorst drogą złą i mało uczęszczaną. A w domu jeszcze gorzej było niż tutaj. Ona nie wiedziała, nie domyślała się nawet, jak on żył, bo całej prawdy nigdy jej nie pisał. Tam, u niego zupełnie było pusto! Tu-
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/165
Ta strona została skorygowana.