Sadyba kniazia nie różniła się od innych zamożnych siedzib jakuckich. Kilkanaście budynków: jurty, obory, spichrze, stogi siana, ogromne, czarne pagórki wyrzuconego z chlewów gnoju — wszystko to stało skupione na pochyłości niewielkiego wzgórza, nad brzegiem jeziora. W dali widać było ciemne lasy, białe śniegi, blade sylwetki rozrzuconych tu i ówdzie jurt; w pobliżu — śniegi pożółkłe od dymu i śmiecia, krzewy i drzewa niemiłosiernie objedzone przez bydło i cała sieć dróg większych i małych, prostych i krzywych, zbiegających się do osady, niby promienie do środka. Ale miała owa osada coś, czego nie miały inne: obszerny dom w rosyjskim stylu, z dużemi szklanemi oknami, zaopatrzonemi w okienice matowane na żółto i zielono, ze spiczastym dachem i skrzypiącą na nim żelazną chorągiewką. W domu tym nikt jednak nie mieszkał. Otwierał się tylko na przyjęcie niezwykłych gości: archireja, gubernatora lub innego urzędnika wyższej hierarchii; a życie zwykłe, codzienne kupiło się wy-