Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/214

Ta strona została przepisana.

Na со ci taki zly pies? Czy ty się kogo boisz?... Ja myślałam, że ty się nikogo nie boisz!...
Toj, mówiąc to, rozpięła kaftan, zdjęła z głowy czapkę i przysiadła na krawędzi ławy; towarzyszka jej nie rozbierała się wcale. Blade były od strachu, ale już się śmiały.
Aleksander rozniecił ogień i postawił czajnik.
— Co słychać, Toj?
— Nic nie słychać! Co ma być słychać? Jakób wyjechał; przejeżdżał mimo, widziałam. Co kłopotu robicie, nam, Jakutom, wy, ludzie południa!
— Znowu się co stało?
— Wciąż to samo: kręcą, mącą, zabierają ludzi... Co płaczu! oczy kobietom popuchły! Wszystkich ogadał osiedleniec. Syna starego Nochczogoja zupełnie zabrał zasiedatiel... Rzeczy u niego znaleziono. Zasiedatiel gniewa się, bardzo wódkę pije... Źle!
— Kiedy odjeżdża?
— Nie wiem. Piękną masz córkę, Liksandra. Czy podobna do matki? Prawda, włosy złote, a oczy, jak niebo... Nie bój się, dziewczynko, chodź do mnie! Myśmy z twym ojcem przyjaciele, choć on pan, a ja czarna Jakutka...
Dziewczyna z czułością pochyliła się nad dzieckiem: twarzyczka przysunęła się do niej.
— Ciało mięciuchne, odzież cieniutka... Piękni ludzie z południa!...
— Zamiast głupstwa gadać — odezwał się Ale-