syłać po niego. Co sobie myśli pański towarzysz? Dlaczego nie wyjeżdża? Znów gubernator przysłał mi naganę... Nie wiesz, gdzie się od was podziać, od wszystkich! Jakuci plączą, męczą, ładu niema; wy drwicie sobie z rozkazów!... Kiedyż się to skończy?...
— Już wyjechał — chmurno odpowiedział Aleksander. — Przykre rzeczy zawsze się pilniej wykonywa.
— Wymówki? co?... — rzucił urzędnik i tyłem odwrócił się do Aleksandra. — Przyprowadziliście? — groźnie krzyknął na jakuckich sołtysów i kniaziów.
— Przyprowadziliśmy, panie! — odpowiedzieli, kłaniając się nizko.
Młody ubogo odziany Jakut wystąpił z szeregu.
— Zgadzasz się świadczyć przed sądem?
— T-a-k! Nie! — odrzekł wstrząsając głową.
— Więc nie widziałeś! A cóż plotki roznosisz?... Głowy zawracasz... ludzi mieszasz... Durnie! durnie!... Przyznałby się który i basta... kręcą!... mącą!... Wszystkich zabrać każę!... лvszyscyście wiedzieli!...
— Nie, nie wiedzieliśmy, panie nasz, nic nie wiedzieliśmy — płaczliwie zapewniała starszyzna gminy, bijąc pokłony.
— Nie, nie wiedzieliśmy! — powtarzał z nimi chór Jakutów.
— Końskie mordy! A bierzecie się do spraw!... Wziąć i tego!... — krzyknął gniewnie. — Sprawę
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/217
Ta strona została przepisana.