słych mężczyzn i dwie kobiety... Pałkin nie ciebie wskazał...
— Pałkin kłamie! On pomagał mi właśnie. Najpierw zabiliśmy jednego, a potem rozważyli, że za wszystkich ta sama kara.
— Wstań starcze!... dość komedyi! Gdzie mieszkasz?
— W okolicy. Włóczę się od jurty do jurty. Uwolnij dzieci nasze, weź mię, sądź!... zabiłem!... — mruczał żebrak. — Dla mnie wszędzie koniec jednaki... wszędzie dzień śmierci przyjdzie! Uwolnij dzieci nasze!
— Weź go, o panie! — prosili Jakuci. — Ulituj się!... Czyż ci nie jedno, kogo przedstawisz w gubernii... Wziąłeś młodych, wziąłeś dzielnych... Ile kobiet i dzieci płakać po nich będzie i głodem przymierać!
— Wszyscy jęczeć będziemy!... Kto podatki zapłaci? Weź starego... Dobry stary... Zda się jeszcze... przyjmą go w gubernii. Co go przyjąć nie mają... Mocny jeszcze człowiek!...
— Weź, a wypuść dzieci nasze... — powtarzał żebrak.
— Dosyć!... Kniaź, co to znaczy?...
— Mówiłem im, że to na nic się nie zda — chmurno odpowiedział kniaź.
Jakuci nie ustępowali.
— Urządź nowe badanie... wypytaj... zobaczysz, jak gładko opowiemy ci...
Urzędnik strasznie się rozgniewał, tupnął nogą i krzyknął podniesionym głosem:
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/222
Ta strona została przepisana.