Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/241

Ta strona została przepisana.

pchnąć w odmęt, a kra nakryłaby go Jak wiekiem. Powoli ustało kołysanie. Więc oswobodził prawą rękę i ostrożnie wyjął nóż z pochwy. Mimo to kra zakołysała się znowu i on zsunął się jeszcze o kilka linii. Czekał aż się uspokoi; rękę wyciągnął nad głową i lekkiemi uderzeniami noża jął robić wydrążenie w lodzie. Potem wetknął nóż w zagłębienie i, nie zmieniając położenia, ostrożnie podciągnął się w górę. Powtórzył ten manewr kilkakrotnie, aż upewnił się, że może uklęknąć na lodzie; wówczas na kolanach zaczął, pełzając, oddalać się od wody. Słyszał jej szmer i lękał się, że prąd uniósł go daleko. Widział przed sobą czarną, dużą plamę, w głębi której połyskiwały gwiazdy i nikły, pochłaniane przez jakieś białawe obłoki. Groźny plusk wody dał mu jednak poznać, że się znajduje nad głównym prądem odnogi, gdzie było płytko i mógł przejść choćby w bród do wyspy. Stamtąd było już blizko do domu. Okazało się jednak, że kra nie oddaliła się od brzegu, więc zeskoczył i zaczął okrążać oparzelisko, uderzając o lód trzonkiem noża, gdyż koniec kija tak mu rozmiękł, że nie mógł dobyć nim głosu. Przed nim coraz wyraźniej zarysowywało się ciemne urwisko stałego lądu. Wyskoczywszy na brzeg, pobiegł raźno do jurty Żabiego Oka. Ruch rozgrzał go i wrócił mu pewność siebie i swobodę. Długo stukał do drzwi nim dobudził się śpiących. Kaszląc, kichając, odsuwała baba zapory.