pasiekę, moc kwiatów, sad... O ludziach nie chciał myśleć... prócz Zosi.
— Com miał, tom dał! Reszta moje!
I bez tego miał masę kłopotów i coraz to nowych.
Czekała go orka nowin, praca ciężka i trudna, o której myśląc, wzdychał często; trzeba było kończyć rąbanie żerdzi na płoty, gotować się do sianożęcia i przysposobić wszystko dla nadchodzącej pory rybółowstwa. W domu nie było herbaty, nie było białego końskiego włosia, bez którego sieci nie mogły być naprawione. Wszystko to można było dostać u Kapitona, ale przy obecnych stosunkach daremnie było tam się zwracać. Nietylkoby odmówił, ale jeszcze prawdopodobnie wyśmiał. Do innych udawać się też nie było poco.
Umyślił więc przeprawić się na drugi brzeg Ałdanu, odwiedzić Jakóba i prosić go o zakupienie potrzebnych rzeczy u sąsiadów.
Ałdan wracał właśnie po wylewie do zwykłego łożyska. Główne koryto i boczne odnogi pełne jeszcze były wody tętniącej gwałtownie, jak w gorączce krwią nabrzmiałe żyły. Nigdzie nie było widać ni żółtych piasków, ni kamienistych ławic; wszędzie urwiste brzegi występowały wprost z wody, a wieńczące je ciemne bory sosen, jodeł i modrzewi bez przeszkody przeglądały się w szarej, szybko pędzącej fali. Nadbrzeżne zarośla łozy prawie wszędzie stały jeszcze pod wodą, miejscami tworząc
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/262
Ta strona została przepisana.