Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/286

Ta strona została przepisana.

dziecko, bo czuł, że go nie udźwignie. Pięć wiorst drogi! I przytem może nie zastać Jakutów.
— Córuchno, córeczko droga!... nie płacz, nie płacz, nie tęsknij, posiedź spokojnie... Ja zaraz wrócę... Masła, mleka ci przyniosę... kaczątko małe zabiję... Dobrze dziecinko? Ajaks z tobą zostanie, baw się z nim... Ale nie płacz, nie ruszaj nic... Nie lękaj się... Ja wrócę prędko...
— Dobrze... ojczulku... tylko przychodź niedługo.
Wyszedł i zamknął ją na klucz. Odchodząc, w okno jeszcze raz spojrzał i zobaczył bladą twarzyczkę Zosi, która stojąc na ławie, kiwała mu główką i dawała mu znaki paluszkami.
— Bądź zdrowa, dzieweczko! — zawołał z uśmiechem, a Ajaks w głębi domu odszczeknął mu w odpowiedzi.
Zarzucił broń na ramię i ruszył w drogę. Dostanie cokolwiek pożywienia, choćby z pod ziemi miał je dobyć! Ta nadzieja wróciła mu energię i siły. Szedł szparkim krokiem po znanej drożynie. Nad łąkami unosił się lekki wietrzyk i kołysał tumanami a choć nie mógł ich rozproszyć, niósł ulgę i świeżość zmęczonym płucom. Mgła widocznie rzedniała, opadała, wsiąkała w ziemię. Na wschodzie coś ciemnego, bezkształtnego wysunęło się z za gór.
— Ach, żeby to był, deszcz! Za dwa tygodnie mielibyśmy żniwo... Nie pójdę do księcia... daleko!
Wszedł do pierwszej z brzegu jurty. Nie było