chłopaka! Choć daleko u siebie, w górach, w boru dobrze jednak słyszy, co my tu mówimy, a rozumie wszystko, jak człowiek, lepiej, niż człowiek!... Kto wie, co „on“ jest! Zdejmcie zeń skórę, a zobaczycie, jak podobny jest do kobiety... A mściwy i zapamiętały aż strach! — dodał Chachak i opuścił głowę. — Nie przebacza!
— Ty, ot, ruski, wybierasz się w drogę! — zwrócił się nagle do mnie, — strzeż się! strzeż! Niedźwiedź, choć wielki, umie chodzić cicho, jak cień, kiedy znienacka chce napaść człowieka. Radzę ci zostań u nas na noc! Z „nim“ nie żarty! Niegdyś i ja nie bałem się, a teraz, to, patrz! — i odwinął rękaw koszuli. Widok był okropny: lewe ramię, którem, jakem to przedtem zauważył, stary źle władał, było, poczynając od łokcia, wyschłe i cienkie, jak skórą obciągnięty piszczel; dokoła kości, prawie na wierzchu, wiły się ocalałe żyły i ścięgna, — masa białych szram kiereszowała ją w różnych kierunkach.
— Zabiłem ich wiele... wiele! — ciągnął dalej — i wiem, że za to one mnie teraz zjedzą... zjedzą, gdyż boję się... A zdarzyło się to w taki sposób. Pora była nieco późniejsza od obecnej, marzło, zastawiłem „łuki“[1] na łosie i Bóg dał mi jednego dużego „zwierza“[2]... Wozić daleko, droga zła,