w połowie drogi ogarnęło go zwątpienie. Lękłiwie otworzył drzwi i wszedł do obszernej izby, gdzie na kominie palił się suty ogień. Izba była pusta, tylko stojący w kącie na ławie duży, błyszczący samowar syczał i gwarzył.
Kecherges chrząknął i poczekawszy nieco, ośmielił się wreszcie zbliżyć do przegrody, przez szpary której widać było migające w sąsiedniej izbie cienie, słychać głośną rozmowę, śmiechy i dźwięki muzyki. Ośmielając się stopniowo, uchylił nieco drzwi i ostrożnie wsunął głowę do wnętrza.
— Raz! — zawołał kozak, siedzący naprzeciw drzwi z harmonijką w rękach.
Tańczący zatrzymali się, spoglądając.
Kecherges cofnął się; lecz po chwili głowa jego znowu pojawiła się we drzwiach.
— Dwa!
Głowa znów znikła.
— Czy tu mieszka?...
— Trzy! — przerwał kozak, a widząc, że Jakut tym razem nie chowa już głowy. — Dawaj pieniądze! — krzyknął. — Trzy ruble!... Cóż ty myślisz darmo wsadzać głowę do cudzego mieszkania?...
— A skąd ja wezmę?... — odrzekł Kecherges, uśmiechając się szeroko.
— Et, oszukujesz!... Dobrze!... Chłopcy, weźcie-no go!...
Kupiąca się pośrodku młodzież zaświstała, zachichotała, zatupała nogami. Kecherges jednym sko-
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/52
Ta strona została przepisana.