i powiności, na sprawienie odzieży i pożywienia podczas lata, na zakupienie naczyń, herbaty i wielu innych rzeczy, bez których obejść się nie można, a które co rok niszczą się i psują, trzeba jeszcze odłożyć na zimę, kiedy krowy nie dają mleka. Zresztą, ona skarżyć się nie może. Bóg jej dał pracowitego męża, łowcę i majstra do wszystkiego, tylko że... tu uśmiechnęła się filuternie, puściła cielę do ostatniej wydojonej krowy, schwyciła wiadro z mlekiem i poszła do mleczarni — nizkiej piwnicy, gdzie rzędem stały na ziemi bronzowe „czybyczahy“[1], pełne nabiału. Ze starych zebrała śmietankę, w nowe nalała świeżo nadojonego mleka, z innych znowu wylała zawartość do miedzianego kotła, w którym zazwyczaj przygotowywała „sorat,“[2] powszedni pokarm Jakutów. Chabdżij upewniał, iż go przyrządzała najsmaczniej w całej okolicy; nie przeczyli temu odwiedzający sąsiedzi, gdyż mieli wówczas najczęściej usta zapełnione owym białym, śmietanką polanym przysmakiem, którego, nie szczędząc, obficie dostarczała im Keremes.
Nie Keremes, ale Eumenia! — przypomniała sobie, uwijając się około ognia gosposia. — „Eumenia Ślepcowa!“ Tak poprawił ją pop, gdy przed ślubem powiedziała mu swoje imię, to imię, którem