głęboki i ciemny. Ponieważ chciał być wymownym i zbyt wiele użył przekleństw, gestów, oraz tajemniczych terminów galer i zbrodni, Keremes myślała, że wymyśla jej za przydymione nieco mleko, a Chabdżij zrozumiał tylko: wiele chleba, wiele słońca, wiele powietrza!!...
— Od słońca więc rosną... jak siano... — objaśnił żonę. O użyciu chleba miał bardzo słabe pojęcie; wiedział, że go ludzie jedzą, lecz wątpił, ażeby mogli od niego tyć.
— A jak nazywać ciebie? — spytał Jakut gościa nieśmiało.
— Kostia Chruszczow!
— Kostia Kru... kru... — próbował wymówić Chabdżij, lecz się zakrztusił — jakie wielkie imię! My już lepiej będziem nazywać cię wprost: „nucza! nasz nucza...“ — Czy dobrze?
Kostia uśmiechnął się pogardliwie. — A niech sobie nazywa, jak chce! Czy on myśli, że Chruszczów to jego prawdziwe nazwisko? Prostak! To tylko tak... dla policyi; a jego nazwisko?... O, jego nazwisko! — dodał znacząco — za jego nazwisko napewno daliby mu sto pałek i powiesili, lub, co najmniej, przykuli do taczek.
— O, tak! prawda! Wszystko jedno, jak zwać... Ty dla nas będziesz: „nucza“, nasz „nucza“, przyjaciel... Czyż obecnie nie należysz do naszej gminy!... Nasz więc jesteś, nasz człowiek... Bądźmy przyja-
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/81
Ta strona została przepisana.