Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

o kartofle pies bury się nie spyta... A wydatki zwiększą się, gdy wyjedziesz do tej... akademji...
Głos jej zadrżał i twarz odwróciła od lampy.
Znowu ostrożnie skrzypnęły drzwi.
— Szlachetna duszo!...
— Proszę bardzo, niech mi tu Teodor nie dokucza... Proszę iść sobie i zamknąć drzwi!... — zawołał z rozdrażnieniem Jaś.
Drzwi zwolna zamknęły się i długi czas słychać było głuche mamrotanie.
— Mamusiu droga, kochana mamusieńko! Czyż nie lepiej będzie, wciąż to powtarzam, sprzedać wszystko i wyjechać razem?... Korepetycjami zarobię cokolwiek... Jeżeli dodać to, co mamy od wuja, to nam starczy...
Przypadł jej do kolan. Ale pani Brzeska trzęsła przecząco głową.
— Nie, synu, nie... już ja się stąd nie ruszę. Mamy tu mało, to prawda, ale przynajmniej pewne... Gimnazjum z Bożą pomocą skończyłeś, skończysz i Szkołę Główną.
— Uniwersytet — poprawił syn.
— E! wszystko jedno! Uniwersytet, niech będzie uniwersytet. Za moich czasów była Szkoła Główna... To mniejsza... ale na te niewiadome korepetycje wolę już nie liczyć. Za stara jestem, synu, spracowana jestem, sterana... Takie życie, jak moje, raz tylko człowiek jest w stanie przeżyć...
— Ależ, mateczko, nie o to chodzi... Właśnie dla tego chciałbym...
Wtulił twarz w jej zgrubiałe, pomarszczone dłonie i całował je porywczo.
— Nie, — powtarzała staruszka — zostanę. Jeden pokój odnajmę jakiej emerytce, albo wezmę chłopców na