Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

dawać nie chcesz... Rzućmy ich, djabłów zamorskich, i wracajmy, inaczej zginiemy wszyscy! Zgubią nas! — odzywały się pojedyńcze głosy.
— Co oni mówią?
— Oni mówią — odpowiedział z rozwagą Siuj — że nas, djabłów zamorskich, rzucą, że trzeba wracać, że rzecz żołnierzy pilnować... że bez wody nie ruszą się z miejsca i nie będą juczyli... że będą uciekali!
— Dobrze, ja ich nauczę!... To jest bunt! Oficerze, Tan Lo, niech żołnierze twoi trochę połaskoczą ich tylcami spis... Ruszać do roboty! — ryknął baron.
Miał krwią nabiegłą twarz i rewolwer w ręku.
Oficer wydał rozkaz i żołnierze niechętnie natarli.
— Bu jao da! Bu jao da! Nie trzeba bić! — krzyczeli szturgani.
Brzeski już był na miejscu.
— Baronie, to ja zrobiłem!... — zawołał zmienionym głosem.
— Co?!
— Rozwiązałem przewodników... Napewnoby się podusili.
Zaległa głęboka cisza. Mulnicy, żołnierze, wszyscy zwrócili oczy na młodzieńca. Nie rozumieli, ale domyślali się, o co chodzi. Twarz barona zmartwiała...
— So!... so!... — mruknął i odwrócił się. — Niech doktór odbierze broń od chłopaka i aresztuje go. Wielbłądy juczyć... zaraz ruszamy... — dodał mimochodem.
Doktór podszedł ze zmienioną twarzą do Brzeskiego, ten w milczeniu odczepił rewolwer od pasa i oddał mu razem z nożem składanym. Topograf udał się za baronem i znikł w jego namiocie. Wkrótce zawołano tam i oficera Tan Lo.