Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Baronie, toż to dziecko prawie... — mówił topograf.
— To jest moja rzecz! Ja pana proszę w tę rzecz się nie mieszać. Tu teraz inne gadanie! Tu teraz niewiadomo dokąd iść! Po to ja panów zawołałem...
Wezwano doktora i wszyscy skupili się koło rozłożonej na skrzyni mapy. Fotograf dowodził, że najlepiej wracać. Doktór przychylał się do jego zdania.
— Tę drogę przynajmniej znamy i wiemy, co nas czeka!...
Topograf milczał i pilnie badał mapę; spytany przez tłumacza Tan Lo powiedział, że najlepiej iść stąd wprost na południe zlekka ku zachodowi, że góry są najbliżej w tym kierunku, a z gór płynie woda... Topograf podtrzymał go.
— Trzeba tylko przebyć łańcuch piasczystych wzgórz...
— To wszystko jedno! — powiedział baron. — Wszędzie trzeba przebywać piaszczyste wzgórza...
— Wcale nie! Dotychczas szliśmy wklęsłością, gdzie wilgoć zawsze dłużej się trzyma, gdzie coś rośnie... Tam spotkamy czyste wydmuchy, jak w Głodnym stepie...
Baron kiwał głową.
— Ja myślę, żeśmy powinni iść na południe! — rzekł stanowczo. — Oficerze Tan Lo, aresztanta poprowadzisz między swojemi dwoma żołnierzami! Małych będzie go doglądał!...
Małych znacząco kiwnął kwadratową głową.
Teraz na czele karawany wystąpił topograf ze swą busolą. Mulnicy z niedowierzaniem spoglądali na ruszającego się w pudełku „żelaznego djabła“, ale usłuchali rozkazu i długi wąż karawany począł piąć się na grzędy piachów. Za ich pierwszym nizkim łańcuchem leżała ob-