Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

stancję... Przecież w akademji dużo więcej potrzebować będziesz... Tylko pisz... zawsze pisz... codzień pisz... Nie zapomnij... Długo... obszernie... o wszystkim... O jakże będę...
Łzy strumieniem popłynęły jej po policzkach i spadły na kędzierzawą głowę syna.
— Przecież nie jadę jeszcze, mamusiu...
— Niezadługo już, niezadługo...
W sieni znowu rozległ się łoskot. Janek podniósł się z klęczek. Tym razem drzwi otwarły się szeroko i w progu stanął Teodor w całej okazałości.
— Szlachetna duszo, Marjo Kazimierzówno... pocztyljon — szepnął tajemniczo.
Pani Brzeska drgnęła i zerwała się.
— Co?
— Idzie. I list pewnie niesie, bo wyjął coś białego z torby i czyta...
Wprawdzie zmierzch już zapadł i o czytaniu mowy być nie mogło, ale pocztyljon istotnie wszedł niezadługo i oddał kwit na odbiór listu z pieniędzmi.
— Od wuja! — szepnęła pani Brzeska. — Tylko... jakoś bardzo dużo przysyła ci pieniędzy... Trzysta rubli.
— Poczciwy! — rzekł chłopak. — Nie chce, żebyś została bez grosza.
— Szlachetna duszo, Marjo Kazimierzówno! — jęknął głos od progu.
— Dobrze, już dobrze... Niech tylko Teodor pamięta, że to raz ostatni... Niech Teodor zje tę trochę chleba i mięsa, bo Teodor zziąbł i może się rozchorować, a żona nie gotowała dzisiaj obiadu... więc pewnie nic się tam nie znajdzie!
Teodor westchnął potężnie z głębi piersi i jął ogryzać kość, zerkając lubieżnie na stojące w szafce butelki. Ale