Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

ków... Ti-Dun, żołnierze chińscy, namioty, bramy... step równy, błękitny jak morze... ciche jurty z klęczącemi koło nich wielbłądami... zręczni jeźdźcy kirgiscy i mongolscy... góry w wirach śnieżycy... podwórze domu z rozwieszoną bielizną... Dor... krwista, obrzękła twarz „Wielkiego Sasa“, kosmata głowa Teodora... cmentarz z wysokiemi krzyżami... domek w głębi ogrodu i... matka, wyglądająca od niego wieści... Zabity!... Zabity!... Coś tak strasznego szarpnęło go za serce, że nie mógł wstrzymać jęku...
Wtym poczuł, że go chwytają jakieś ręce, że zdzierają mu pęta ze stóp, że go wloką... Zaczął drżeć jak liść osiny, ale wstrzymał krzyk, gdyż zrozumiał, że to koniec, a chciał być mężnym... „Boże, bądź miłościw...“ zaczął szeptać.
Postawiono go na nogi, uwolniono mu ręce z więzów. Krew gorącą falą rzuciła się do zdrętwiałych członków, ogromny ból zakołysał nim i odjął mu przytomność... Wielkie, bezkształtne cienie zachwiały się jednocześnie tuż przed nim na tle gwiaździstych, dalekich niebios... Po ostrym zapachu poznał wielbłądy. Te same ręce schwyciły go i rzuciły na twarde siedzenie; potym rozległo się bolesne stękanie, siodło i ciepłe jego podłoże wzleciały do góry, zakołysały się pod nim, poczym pomknęły miarowo w chłodnym przestworzu. Brzeski oprzytomniał, poczuł za sobą człowieka, który go podtrzymywał pod pachy, i odgadł, że go uwożą...
— Pewnie topograf — pomyślał.
Ale wzruszenie, ból, a głównie zapach i kołysanie się biegnącego wielbłąda, podobne do skoków łodzi, tłuczonej przez fale, znowu zmąciły mu myśli. Głowę opasała mu ołowiana obręcz, serce ledwie biło w spartych mocno