Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

pani Brzeska udawała, że tego nie widzi, i krzątała się po kuchence, nastawiała samowar, a Jaś tymczasem nakrył stół i rozstawił na nim filiżanki.
Nazajutrz pani Brzeska z niepokojem oczekiwała powrotu syna z poczty. Tymczasem Jasia długo widać nie było. Wreszcie, przez sztachety ogródka, spostrzegła go na ulicy. Szedł wolno z opuszczoną głową i rękoma schowanemi głęboko w kieszeniach paltota.
Miał tak strapioną minę, że matka nie wytrzymała i wyszła na jego spotkanie na dwór, naciągając pośpiesznie rękawy kaftanika na ręce umączone przy gnieceniu klusek.
— Co się stało? co ci jest?
— Nic, mamo... zaraz...
— Pieniądze oddali ci?
— Oddali...
— Więc o co chodzi?
— Zaraz... przeczytasz, mamo...
Weszli nareszcie do domku. Wtedy wyjął z zanadrza list i podał matce. Obejrzała uważnie kopertę, poznała charakter pisma, dostrzegła pieczęć pocztową z napisem „Kjachta“ i uspokoiła się.
Jaś tymczasem zdjął palto.
— Czytaj... czytaj, bo nie wiem, gdzie są okulary... hm... długi bardzo... — rzekła, zwracając synowi rozwiniętą ćwiartkę.
„Kochany siostrzeńcze...“ — zaczął chłopak zmienionym głosem.
— Widzisz, to nawet do ciebie list.
„...Tyś już duży i liczysz się za dorosłego... Skończyłeś szkoły z nagrodą, co ci chwalę, i powinieneś być rozsądny. Ja pojmuję twoją chęć postąpienia do Aka-