nał ceglany, odprowadzający ogrzane powietrze, i ginął za rzędem jaskrawo malowanych papierowych parawanów.
Gdy Brzeski wszedł, Wań siedział przy stole, na którym stary i niezmiernie brudny sługa Czżan ustawiał małe miseczki z ryżem i smażoną wieprzowiną. Siań-szen powitał swego ucznia poważnym wzniesieniem rąk i podał mu własnoręcznie pierwszą filiżankę herbaty.
— Każdy kraj ma swoje obyczaje — zauważył ostrożnie w czasie przerywanej rozmowy o pogodzie, o porządku przyszłych ich zajęć i sposobach nauczania. — W naszym kraju naprzykład, nawet ci, co płacą znaczne pieniądze, pierwsi kłaniają się swym nauczycielom!
Brzeski poczerwieniał, gdyż, rozglądając się po izbie, zapomniał był tego uczynić. Stłumiony śmiech za parawanem zmieszał go bardzo.
— Lień... Lień... — usłyszał szept. — Ty za długo patrzysz w dziurkę... a przecież to ja ją znalazłem... Pozwól, niech ja teraz zobaczę...
Młodzieniec czuł się przedmiotem obserwacji, a szelest kobiecego odzienia do reszty go wyprowadził z równowagi.
Pręciki do jedzenia, któremi nie władał jeszcze dość, wprawnie, odmówiły mu ostatecznie posłuszeństwa; zia-