muszę poznać ich obyczaje domowe. Lepsza sposobność nigdy mi się nie nadarzy!...
Pierwszego dnia dolatywały go stamtąd tylko przyciszone głosy oraz furkot wrzeciona, ale z dniem każdym dźwięki niesłychanie rosły i urozmaicały się. Przybywały stopniowo plucia, brzęki naczyń, westchnienia, wreszcie przekleństwa:
— Cóż to znaczy!... Jak siedzisz?! Wystawiłaś, bezwstydnico, przed matką swoje wielkie łapy, jak gdybyś natrząsać się chciała z jej nieszczęścia... Ruszaj zaraz!... — chrypiał głos nizki i zgryźliwy... — O doloż moja! Kiedyż zniknie z przed moich oczu to kulfonogie czupiradło!... Ale kto ją weźmie? Kto?.. — pytam!... Przecież ci cnotliwi chrześcijanie twojego ojca też bez posagu dziewcząt nie biorą, choćby miały nogi dwa razy większe od twoich...
— O! wyrodne dziecko!... Nigdy nie postarasz się o nic dla twej matki starej!... Zapomniałaś!... Znów siedzę bez fajki!...
— Ależ, mamo, wyjść nie mogę: tam... cudzoziemiec!...
— Cudzoziemiec... ten rudy zbój?!...