Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ojciec... wciąż... pisze! — odrzekł z niechęcią.
Ojciec Paolo dał mu cukierek i odesłał do kuchni.
— Idź, idź!... Tam dadzą ci jeść!...
Brzeskiego poprowadził misjonarz do siebie, nawiązując przerwaną o kolei żelaznej rozmowę.
Zauważywszy jednak, że młodzieniec niechętnie mówi o tym przedmiocie, zmienił natychmiast rozmowę.
— Jakże się pan urządził i co pan porabia?.. Czy dobrze panu u starego grzesznika Wania?...
— Owszem, dobrze!... Jedynie, że mieszkanie zimne... Będę musiał całkowicie przenieść się do pokoju Siań-szena, co ma swe niedogodności...
— Zapewne. Mieszkać razem z Chińczykami nieprzyjemnie, zbyt są niechlujni...
— Prócz tego tam... kobiety! — wtrącił, rumieniąc się, Brzeski.
Ojciec Paolo spojrzał nań i zamyślił się. Zamyślił się i Brzeski. Przykro mu było, że Ma-czży-ego, którego lubił, nie wzięto do pokoi, lecz odesłano do kuchni. Nie śmiał jednak spytać się o to.
— A Siań-szen?... Jakże on?... Co porabia?
— Siań-szen wciąż zajęty. Spokojnym i poczciwym wydał mi się człowiekiem...
— Istotnie spokojny on i poczciwy i nawet... co ważniejsza... pobożny!... Ale ma bardzo wielką wadę: żonę pogankę!
— Jak to pogankę?
— A tak — poganka i nic na to poradzić nie można — westchnął misjonarz. Pochodzi ona ze znakomitej rodziny i Wań boi się jej... W rzeczywistości ona całym domem zarządza. Czyż pan tego nie zauważył? Co chce robi z Waniem, bałamuci go, a ten, osieł, słucha jej, wierzy