Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Obok talerzy, słabo odrzynających się od śnieżnego obrusa połyskiem i nitką złocenia, lśniły się w równych odstępach srebrne sztućce, jak kawałki polerowanego lodu. Każdy biesiadnik miał przed sobą ślicznie emaljowaną solniczkę japońską, podobną do liścia, na którym nocą usiadły świetlaki; przed każdym leżała wiązka goździków, tuberoz i bladych bławatków. Pachniało kwiatami i drogim winem. W seledynowej poświacie elektrycznej, wysoko podniesionej lampy kładły się od przedmiotów na stole niepewne, drżące cienie, podobne do cieni zimowego dnia. U stropu, powyżej lampy, wisiał nieruchomo wieniec z ogromnych wachlarzy w bambusowych obręczach, powiewnych jak skrzydła bajecznych motyli.
W dole pod niemi, w blaskach ześrodkowanego światła, w lekkich, wonnych oparach, unoszących się z roznoszonych półmisków, wianek jasnych kobiet i czarno ubranych panów gwarzył wesoło i brzęczał srebrną zastawą.
Z mocno wyciętych sukien pań wyłaniały się, jak pąki z twardych łodyg, okrągłe piersi, ramiona i szyje jak marmur, białe, miękkie jak aksamit, ciepłe jak przepojony słońcem owoc brzoskwini. Na różowych twarzach drgały w uśmiechach oczy i usta, podobne do płatków kwietnych, zwilżonych rosą, podczas gdy mężczyźni z poważną elegancją wznosili myślące twarze nad sztywnemi gorsami swych krochmalonych koszul. Gwar rozmów angielskich, francuskich, niemieckich, włoskich, krzyżował się w uprzejmej mieszaninie. A z tyłu, poza plecami biesiadników, w głębi pokrytej chłodnym zmierzchem jadalni, snuła się cicho i zręcznie służba chińska w białych ubiorach. A jeszcze dalej z pod ścian wyzierały kanciaste pudła ciemnych kredensów, bielały smukłe wazy porcela-