— O sobie, o sobie, kawalerze... — przerwał wesoło topograf.
Brzeski uśmiechnął się, wypił kielich wina i zaczął opowiadać o swym gospodarzu, o Ma-czżym, o Czżanie z wiecznie brudnym nosem, o głosach za parawanem pykaniu fajeczki.
Topograf słuchał uważnie.
— Źle! — rzekł wreszcie.
— Co złego? — przestraszył się Brzeski.
— Nic nie mówisz o... dziewczynie!
— Nic nie mówię, bo nic nie wiem. Nie widziałem jej!
Zarumienił się wszakże pod wzrokiem topografa, jak wiśnia. Szczęściem, zaczęto wstawać od stołu. W zamęcie zawładnęły topografem jakieś panie, które jednocześnie okazały ochotę i na Brzeskiego. Przez chwilę groziło mu niebezpieczeństwo, że stanie się „punktem ciążenia“ poselskiego obiadu, mnogie pary ciekawych oczu zwróciły się ku niemu, ale zdążył wymknąć się w porę.
Wywołał doktora i topografa do przedsionka, uściskał ich serdecznie za szyję i ruszył do domu, kryjąc łzy.
Towarzyszył mu sługa Chińczyk z latarnią. Miasto spało już, pogrążone w wilgoci i mroku. Woda chlupała idącym pod nogami, lgnęli w błocie co krok, choć doświadczony przewodnik pilnował ścieżki, umiejętnie wyszukując jej przy mdłym świetle latarni, wśród czarnych jak atrament kałuż. Szli jeden za drugim, przesuwając się ostrożnie pod ścianami, wzdłuż zamkniętych sklepów i opuszczonych straganów. Czasami nad głowami ich w błędnych promieniach latarni zaiskrzył się złocony szyld, lub wypłynął z mroku czerwony znak handlowy.
Czasami mignęła gdzieś żółta gwiazda latarki spóźnio-
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.