Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopiec już dawno wpadł był na ten pomysł i nie podał go sam jedynie ze względu na podejrzliwość Chińczyka. Nie chciał zmieniać nauczyciela i wątpił, czy znajdzie innego, któryby z wykształceniem chińskim łączył pewną znajomość języków i obyczajów europejskich. Niezwłocznie więc przeniósł swe łóżko i umieścił w kącie względnie najsuchszym i najcieplejszym, niedaleko pieca. Lepszy znajdował się chyba za parawanem, dokąd odprowadzała z pieca ciepło duża rura gliniana.
Brzeski był ciekawy, co poczną teraz kobiety; przypuszczał, że nareszcie pani i panna Wań będą zmuszone ukazać się jego oczom; ale one nie ukazały się i tylko parawan, przesunięty jeszcze dalej ku środkowi pokoju, ogarnął pół pieca i połowę drzwi. I nic nie zmieniło się w obcowaniu z nim krajowców, prócz tego chyba, że obecnie wciąż miał uszy pełne chińskiego gwaru, że nie miał się gdzie przed nim schować. Robił więc szybkie w języku postępy, tymbardziej, że Wań mniej pisał, a więcej mu czasu poświęcał.
Za parawanem rozlegały się te same szmery, ostrożne kroki, brzęk naczyń, śmiech tłumiony, furkot wrzeciona, opryskliwe wykrzykniki, łagodne odpowiedzi i ciche pykania fajeczki, a niekiedy tajemnicze narady z Czżanem w nieobecności Wania.
— Co to jest, kucharzu? Dla czego tak mało grochu? Mięsa wcale nie widać? Przecie pieniędzy dałem ci tyle co zawsze?.. — gniewał się na Czżana „Władca Wrót Zachodnich“ wobec niezwykle skąpego obiadu.
— Grochu kupiłem na miarę dosyć, ale... szelma sklepikarz namoczył go wodą. Okazał się napęczniały — tłumaczył się Czżan.
— Dla czego kucharz kupił? Czy kucharz nie ma oczu?...