Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

nia swej starej matce, oraz żonie z wysokiego rodu!... O, nie, ja nie mogę znieść tego dłużej i gotowa jestem na tysiąc śmierci wszelkiego rodzaju!
Po tej groźbie Wań milkł zwykle i zwracał się do Brzeskiego z żałosnym uśmiechem:
— Fem-mé... viei-illé... méch-an-té... (stara kobieta zła!) — mruczał mocno zchińszczoną francuzczyzną, a najczęściej wynosił się niezwłocznie za drzwi.
Ale kiedy w domu dawał się czuć znaczniejszy przypływ pieniędzy, słodki dym opjum rozpływał się w miarowych odstępach po mieszkaniu i następowały okresy błogiego spokoju. Wtedy „Władca Wrót Zachodnich“ brał wieczorami książkę z półki i czytał przy świetle nafcianej lampy Brzeskiego opowieść o przygodach „bohaterskiego studenta Tie Czżun-ju i pięknej, wiernej Szuj Pin-siń“.
Mały Ma-czży opierał się łokciami na stole i nie spuszczał z ojca rozgorzałych oczu; stary Czżan przysiadał na piętach pod ścianą, skąd robił kiedy niekiedy cnotliwe, pełne zdrowego rozsądku uwagi, wreszcie parawany odsuwały się nieco i do jednostajnego furkotu wrzeciona przyłączały się niekiedy tłumione wykrzykniki zachwytu lub oburzenia kobiet.
Koło Bożego Narodzenia Brzeski odebrał list od matki.
„Synu mój, dziecko ukochane! — pisała staruszka. — Jakże strasznie daleko odbiegłeś ode mnie! Co porabiasz i gdzie się obracasz? Co za męka tak długo nic nie wiedzieć o tobie! Wyglądam listu jak zbawienia, a skoro przyjdzie, to zawsze taki króciuchny i tak mało piszesz o sobie. Pisz wszystko, mój gołąbku, mój sokole... Spłakałam się, kiedym przeczytała, że musiałeś przebrać się za poganina i nawet warkocz przyczepić. Jakże łatwo