na dzień?“ powtórzone przez misjonarza, wzruszyło chłopca. Wierzył w Boga, kochał słodki obraz Chrystusa, ale nigdy nie był nabożnym. W domu spełniał wzorowo praktyki religijne przez miłość dla matki; po wyjeździe modlił się istotnie raz tylko: w ową noc pamiętną... wśród piasków Mongolji. Nie czuł potrzeby modlitwy, a modlitwę ustami uważał za uwłaczającą pojęciu Przedwiecznego.
Dzięki listowi matki, może udałoby się ojcu Paolemu nawrócić go do przyzwyczajeń dzieciństwa, gdyby zakonnik nie był oszołomił odrazu młodego grzesznika zbyt szczegółowym opisem rozmaitych pułapek, stawianych przez djabła duszom niewinnym, oraz nie znużył go wyliczaniem malowniczych, ale przykrych okoliczności, towarzyszących pobytowi w piekle potępieńców.
— Czy ksiądz Płoński już wyjechał? — przerwał porywczo młodzieniec długie włosko-francuskie kazanie.
— Czy wyjechał?!... — odpowiedział mnich, zdumiony niespodzianym pytaniem. — Widzę, że nie mam tu co robić. Niech Wań przyjdzie do mnie w tych dniach!... — dodał, przeżegnał się głośno i wyszedł.
Brzeski chciał go zatrzymać, ale nim znalazł odpowiedni wyraz, już sandały misjonarza dudniły po kamiennych płytach podwórka.
— Poszedł... Skrzyczał go i poszedł... Bardzo machał rękoma... Okropny bonz!.. — szeptano za parawanem.
Brzeski był szczerze zmartwiony wypadkiem. Po wyjeździe topografa, doktora i księdza Płońskiego, nieporozumienie z ojcem Paolem zrywało ostatnią nić żywszą, łączącą go z kolonją europejską. Postanowił pójść razem z Waniem i księdza przeprosić.
— Co się stalo? Co się stało? Co za wielka nieprzy-
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.