Następowała zwykle długa litanja małżeńskich występków „Władcy Wrót Zachodnich“, która zabijała w obecnych ochotę do wszelkich wywnętrzeń.
Zły humor pani domu stał się zjawiskiem stałym od chwili, gdy oddalono Czżana i Wań sam zaczął co rano chodzić z koszykiem na rynek.
A jednak kiedy niekiedy pykała za parawanem fajeczka i trawiona gorączką dusza palaczki uspokajała się na krótko. Brzeski nie mógł zrozumieć, skąd te kobiety dostawały pieniędzy, aż spostrzegł, że znikały z domu stopniowo drobne przedmioty i że obiad malał do komicznych rozmiarów, gdy Wań w przyrządzaniu jego nie brał udziału, że właściwie dawano wtedy jeść jedynie jemu i Ma-czży.
Tymczasem Wań przesiadywał w domu coraz krócej.
— Cóż list? — pytał zwykle, wróciwszy z targu.
— Niema i nie może przyjść wcześniej, niż za dwa miesiące... Bądźcie spokojni, jak tylko przyjdzie, powiem. W każdym razie nie rzucę was w nędzy. Obmyślimy coś razem — silił się przekonać go Brzeski.
Chińczyk kiwał głową, ale smutniał, lekcje odrabiał pośpiesznie i znikał.
— Żona krzyczy, kiedy jestem... To przeszkadza w pracy memu Wysoce Pilnemu Uczniowi... — mówił z lękliwym uśmiechem, gdy spotykali się z Brzeskim za drzwiami.
Żona istotnie nie krzyczała, gdy go nie było, ale natomiast mieszkanie ogołacała zwolna z potrzebnych nawet sprzętów. Dopiero, gdy zginęły znaczniejsze przedmioty, imbryk miedziany i waza porcelanowa z ołtarza przodków, Wań zrobił awanturę i obsypał córkę wymówkami, że pomaga matce. Chań Wań, pogrążona naów-
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.