cze podmuchy budzącej się przyrody. Brzeski był sam, Ma-czży dzień cały spędzał w szkole, a Wań wyszedł jak zwykle. Chłopak nie mógł czytać, wiosenne powiewy wzburzyły go, wsparł głowę na ręku i, zatopiony w marzeniach, zapomniał prawie, gdzie się znajduje, nie słyszał za sobą szeptów, przechodzących w gwałtowną sprzeczkę. Ocucił go łoskot porywczo odsuniętego parawana. Obrócił się. W przejściu stała młoda Chinka z opuszczoną głową. Pierś jej wznosiła się gwałtownie pod niebieską w dwa półkola od szyi zbiegającą suknią. Zgrabne ręce zwisały wzdłuż ciała. Opuszczone rzęsy, gęste i wygięte, rzucały długie cienie na śniade pobladłe policzki; usta świeże, delikatne, jak rzut pędzlem umoczonym w karminie, drgały.
— Ruszaj... Idź natychmiast!... Bliżej!... — syczała poza nią stara kobieta, popychając ją zlekka.
Była niższa od córki; miała przysadzisty korpus, długie ręce wychudłe, żółtą twarz kościstą i pomarszczoną, oświeconą parą mętnych, zaropiałych oczu. Wpiła się krzywemi palcami w ramię córki, podobna do wstrętnego pająka, który schwytał i dręczy motyla.
— Bliżej!... Proś, ukłoń się, niech da!... Oni bogaci, ci barbarzyńcy. Proś!...
Brzeski milczał zdumiony.
— Co to jest? Czego chcecie? — spytał wreszcie, gdy gwałtowniej pchnięta dziewczyna postąpiła krok ku niemu.
— Pieniędzy... Srebra... Otwórz oczy, cudzoziemcze... Przypatrz się dobrze, do czego jestem podobna!... Tyle dni już nie paliłam! Daj choć na jedną fajeczkę... Nie paliłam tyle czasu... Umrę... Głowa płonie... Pękają kości!...
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.