Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Czy Wań wiedział o tym, Brzeski nie mógł odgadnąć. Kobiety kryły się przed panem domu i zmuszały Brzeskiego do podzielania swej tajemnicy. Raz tylko stary Chińczyk zapytał go ze drwiącą miną:
— Aj, aj! Nie starczy, myślę, pieniędzy memu Pilnemu Uczniowi. Listu niema i niema! A co będzie, jeżeli wcale nie przyjdzie?!...
— Przyjść musi, ale co przyniesie... nie wiem! — odpowiedział szczerze chłopak.
Sam niepokoił się, gdyż oszczędności jego topniały, i rozumiał, że jeżeli wyjazd pójdzie w odwłokę, to mu istotnie nie starczy na drogę pieniędzy. Zmniejszył datki starej Chań Wań; nie pokazywała mu czas jakiś córki, a gdy to nie pomogło, zaczęła mruczeć coś o grubym sklepikarzu i lżyć Lień szkaradnie. Chłopak przestraszył się.
— Zrobi jeszcze w obłędzie jaką rzecz, której potym strasznie będzie żałowała! — powiedział sobie i dał jej kilka sapeków.
Wreszcie list przyszedł. Ma-czży, który spotkał posłańca na drodze do szkoły, wrócił, wołając:
— Idzie!... Jest!... Biały i duży, zupełnie jak żałobne ogłoszenie!
Wkrótce ukazał się posłaniec z ambasady z kopertą w podniesionej ręce; towarzyszyło mu kilku sąsiadów i gapiów ulicznych. Wszedł i ostentacyjnie list Brzeskiemu podał.
Wuj krótko telegrafował:
„Zgoda. Siań-szen potym. Jedź parostatkiem. Pisałem dyrektorowi. Pieniądze bankier Baj-suń-tzie, ulica Stu Wnuków. Anglika należało. Błogosławię. Śnietycki“.
„Chociaż wuj bardzo niewyraźnie odpowiedział względem Siań-szena, ale nie mogłem zostawić go na ofiarę