przejezdnych nie przeszkadzał wypoczynkowi. Kobiety spały zwykle w budzie, zasunąwszy firanki, mężczyźni albo pod wozem, albo koło mułów w najemnych stancyjkach przy stajni.
Podróż bardzo zbliżyła Brzeskiego z rodziną Wania. Kobiety przestały go się wystrzegać, nie unikały z nim rozmów i w jego obecności swobodnie odkrywały twarze. „Władca Wrót Zachodnich“ zdawał się z tym godzić zupełnie.
Pani Wań, oświeżona ruchem na otwartym powietrzu, mniej paliła opjum i kłóciła się rzadziej.
Fabryka towarzystwa „Snietycki i spółka“ leżała już poza murami handlowego In-kou, w miejscu, gdzie przerzedzone budowle północnego przedmieścia ginęły w gęstwinach ogrodów. Otoczona białym kamiennym ogrodzeniem, ponad którym wystawały śpiczaste, karbowane dachy szop, żelazne rury kominów i upstrzony mnóstwem okien główny korpus fabryczny, pozbawiona w murze wszelkich okien i mająca jedynie pośrodku dużą bramę okutą, wyglądała jak pilnie strzeżona twierdza warowna. Poza nią wznosił się dość wysoki pagórek, uwieńczony rdzawą skałą, a pokratkowany na stokach równiuchno rzędami niewysokich, szarych krzewów herbacianych. Plantacje herbaciane ciągnęły się i dalej na północ po pochyłości, aż do jaru, skąd wystawały kędzierzawe wierzchołki ciemnozielonych drzew i złocone dachy buddyjskiego klasztoru. W stronie przeciwnej, na południu, czerniała mglista plama ogromnego In-kou, zamkniętego niby w pudle bez wieka w kwadracie wysokich zębatych mu-