Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Psa zjadłeś!... I z oczu ci patrzy, żeś pewnie śmiały! Rzuć Chińczyków i przenieś się do mnie!
— Nie mogę. Ten Chińczyk z mojej namowy tu przyjechał. Muszę go utrzymywać do czasu.
— Taak! A to trzeba mu znaleźć miejsce. Niech on przyjdzie do mnie, to z nim pogadam i nauczę. Tylko już ty go nie proteguj. Nawet niech imienia twego nie wspomina, gdyż wtedy: żegnajcie, nadzieje!
— Czyż tak są na mnie rozżarci?
— Wcale nie, ale... usypka, ususzka i szkody... Nie rozumiesz?! No, to ja ci nie wytłumaczę!... Pożyjesz, zobaczysz!
— Ususzka, usypka... — powtórzył zdziwiony Brzeski, przypominając sobie podobne rubryki w księgach rachunkowych. — Cóż to ma wspólnego z miejscem dla Wania?...
— A to, że miejsce się znajdzie! — Wiem nawet, że ono jest napewno, lecz przyjaciel twój przez te właśnie usypki, ususzki i myszy nie dostanie...
— Nie rozumiem!...
— O głowo kapuściana, jeszcze ci mało?!... Przyjaciel siostrzeńca właściciela fabryki nie może dostać miejsca, skąd łatwo śledzić, czy są... myszy... czy są szkody... Jeszcze nie rozumiesz? Albo może i w myszy nie wierzysz? Więc jakże zostaniesz dyrektorem, bo przecież wszyscy o tym wiemy, że wuj pana chce tego?... Tymczasem bez myszy w rachunkach ani rusz... Gdy brak pieniędzy albo towaru, natychmiast: myszy, usypka, ususzka... Nareszcie pewnie zrozumiałeś!... Mają rację, że się ciebie boją... Tybyś swoją uczciwością i ścisłością wszystkich zadręczył...