Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bynajmniej. Dawniej tak było, kiedy mieszkaliśmy w ciasnym mieszkaniu w Pekinie... Teraz nie widuję ich wcale — dodał cicho Brzeski.
— A widzisz: czy nie świnie!? Taka to chińska wdzięczność! Nie broń ich!... Świnie, wszyscy mówią, że świnie!
— Każdy lud ma swe dziwactwa! — przekładał przyjacielowi Brzeski. — Mają dziwactwa i Polacy i Anglicy i Niemcy i wy.
— Co prawda, to prawda! Mają dziwactwa!... Co kraj to obyczaj! My naprzykład lubimy pić i dopiero podpiwszy sobie stajemy się wesołemi, rozmównemi, towarzyskiemi. A gdy dobrze upijemy się, to zaraz... bitka! „Chinarze“ tymczasem nawet trzeźwi bawią się wesoło jak dzieci, a bijatyk między niemi prawie nie bywa!
Cały dzień spędzili przyjaciele razem, rozprawiając o różnych przedmiotach. Było im dobrze obojgu, smutek opuścił na chwilę Brzeskiego, a Serż po raz pierwszy nie zrobił w święto awantury.
W parę dni potym odebrał Brzeski list od matki:
„...Co to za kobiety? Nic przed tym nie wspominałeś o nich. Dziecię moje, jakże strasznej nabawiasz mnie trwogi! Trzymaj się zdala od tych cudzoziemek. Niema cięższych łańcuchów nad takie związki. Kopią przepaście pomiędzy najbliższemi sobie osobami. Szerzą wokoło cierpienia i lekkomyślność rodziców opłacają nieszczęściem dzieci. Rozpacz mnie ogarnia, gdy myślę, że... ach!.. nie mam odwagi napisać. Zaklinam cię na wszystkie świętości, na pamięć ojca — wróć sam...“
Brzeski czytał ten list kilka razy, wzruszał ramionami i szepnął:
Może się mamusia nie obawiać!