cudzoziemcy lubią biedaków i dają im zarobek, tytuń, pieniądze, co kto chce... — bronili go towarzysze.
Szuń-Tzi patrzał trwożnie i milczał.
Brzeski wrócił zamyślony do kancelarji.
— Co to znaczy? Dla czego ci ludzie nie wierzą mi?... Dla czego starają się oszukać mię pochlebstwami?... Przecież nie uczyniłem im nic złego!... — rozważał zasmucony.
W kancelarji liczono zyski, układano pośpiesznie bilans roczny.
Stukały gałki desek rachunkowych, skrzypiały pióra, a w przerwach wybuchały głośne rozmowy i śmiechy, gdyż plon zapowiadał się nadspodziewanie obfity. Co chwila wpadał dyrektor, wydawał rozkazy, sprawdzał roboty lub, usiadszy na poręczy drewnianej barjery, puszczał się w przestworza polityki bieżącej.
— Czas, aby Chiny odzyskały siebie — prawił dyrektor. — Ten kraj klasycznego zastoju żył przecież, rozwijał się niegdyś, póki bonzowie i mandaryni nie zakuli go w potrójny pierścień nędzy, ciemnoty i fanatyzmu. Obecnie obraca się on w błędnym kole: fanatyczny, gdyż nieoświecony — nieoświecony, ponieważ fanatyczny. Znowu wybuchły zaburzenia w Wań-Wań. Pospólstwo przecięło druty telegraficzne i pobiło telegrafistów, którzy chcieli je zaciągnąć. Na miejsce rozruchów wysłano oddział piechoty morskiej. Europa naturalnym rozwojem swej cywilizacji jest powołana do rozerwania błędnego koła nieszczęśliwego ludu. Przecież niepodobna dozwolić, żeby tu nie było nigdy telegrafów i żelaznych kolei! Lud dobry i wart zachodu, gdyż niema lepszych robotników, niż Chińczycy. Zręczni, sumienni, niewymagający, traktują pracę jak modlitwę. Tylko trzeba trzymać ich
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.