kich, muzyki i śpiewów. Brzeski wyszedł z Siań-szenem i Ma-czżym, aby jak w roku zeszłym podzielić radość ogólną. — Wspólna wyprawa nie powiodła się jednak tym razem.
Ma-czży spotkał szkolnych towarzyszów i porzucił ich pierwszy. „Władcę Wrót Zachodnich“ zaczepili jacyś wielce poważni kupcy. Brzeski poczuł, że jest zbyteczny w ich kole, zmieszał się z tłumem i wrócił... do domu. Ostrożnie przemknął się do siebie na górę i okno otworzył. Widział stąd doskonale okolicę majową, tonącą w słońcu, rzekę z nieruchomo tkwiącemi na niej dżonkami o smukłych masztach, dalekie miasto z ciężkiemi dachami. A nad wszystkim roje barwnych chorągwi, trzepoczących się jak stado różnopiórych zawisłych w powietrzu ptaków. Wiatr ciepły niósł mu aromaty wiosny i koncert dźwięków świątecznych. Pod oknami co